Sztuka uliczna. Street art. Granie na byle czym.
- p.
- 27 lut 2016
- 3 minut(y) czytania
Spojrzałem dzisiaj w zakładkę „archiwum” i zastanowiłem się nieco. W tym miesiącu tylko jeden wpis? Tak być nie może. Tak być nie będzie! A ponieważ nikt nie lubi narzekań, dlatego w tym poście nie będzie nic z tego. Fakt, z pewnością napisane zostałoby więcej gdyby nie to, że jak większość, tak i ja mam bardzo wiele innych obowiązków i na głowie spraw. Eh, jakże pięknie byłoby móc utrzymywać się z tego i tylko z tego co przynosi najwięcej radości, a takim bliżej nieokreślonym „czymś” jest właśnie dla mnie ten mój skromny, blogowy projekt. Jakkolwiek by nie było, robimy co możemy drogi autorze ;)
Myśl ta wydała mi się odpowiednią do wstępu o tym co poniżej.
Z zazdrością, taką zwyczajną, ludzką, ale w żadnym razie nie tą negatywną, spoglądałem ostatnio na filmiki ludzi, którzy mają ten fantastyczny przywilej uprawiania tego co kochają, nawet jeśli nie zawsze mogą utrzymać się wyłącznie z tego i tylko z tego co robią. Myślę o zjawisku zwanym „street art” czyli sztuce ulicznej w całym jej szerokim i pojemnym sensie.
Jak genialnie musi być człowiekowi, który z pasji wychodzi na ruchliwy skwer i zasiada do… do czegokolwiek. Tak, czegokolwiek, bo street art od dawna przestał już być tylko chodnikowym graniem na gitarze czy malowaniem portretów dla przechodniów. Teraz aby zaistnieć artystycznie na tę mniejszą skalę wystarczy mieć pomysł i bez skrępowania go uprawiać. Niekiedy ta „mniejsza skala” wcale nie jest taka mała jeśli weźmie Się pod uwagę fakt, że co raz częściej tacy artyści mogą pochwalić się wielomilionową widownią i niezliczoną rzeszą fanów, którzy mają tę przyjemność oglądać ich z dowolnego miejsca na naszym pięknym świecie poprzez epokowy wynalazek jakim stał się internet. A ten, choć bywa różny i różnie wykorzystywany, to jednak pozwala widzowi, internaucie, nam, na odwiedzenie za pomocą jednego kliknięcia dowolnego miejsca na ziemi, a co za tym idzie podziwiania i delektowania się całą masą oryginalności i niebanalności z wygodnego fotela czy kanapy.
A jest na co patrzeć i jest czego słuchać. Jest też również czym się zainspirować. No bo skoro młody chłopak zachwyca turystów, zarówno tych realnych, jak i tych wirtualnych swoim niewiarygodnym wręcz opanowaniem rurek z materiału PCV’o-podobnego, to czy nie daje nam śmiertelnikom przykładu, że nie istnieją rzeczy niemożliwe. Czy tego samego nie uczy nas nastolatek dający wyśmienity do granic absurdu niemal dziesięciominutowy popis swoich perkusyjnych umiejętności bez używania do tego faktycznego instrumentu, a jedynie zestaw przeróżnych plastikowych pojemników po farbie, które każdy niemal z nas, ja czy Ty, wyrzucilibyśmy na śmietnik jako niepotrzebne, zbędne coś?? Wreszcie, jak szalenie pozytywną aurę musi posiadać mężczyzna, który z uporem godnym Syzyfa, regularnie pojawia się na Warszawskim rynku Starego Miasta czy placyku przed wejściem do stacji metra centrum, tzw. „Patelnią” i stara się zabawić przechodniów swoim wizjonerskim graniem na taborecie. I choć występu tego ostatniego w moim poście nie widać, to dwóch pozostałych performerów jak i całą masę niepoliczalnych, innych wariatów i wirtuozów na YouTube jest na wyciągnięcie ręki. A rękę Twoją tak samo jak i dłoń moją warto do nich wyciągać! Och jak bardzo warto!!
Myślę sobie teraz… jakże chciałbym potrafić tak jak oni… Wspaniale byłoby móc grać dla ludzi, grając jednocześnie dla samego siebie, bo przecież kocha Się to! I tak grać w ciepłe wiosenne popołudnie, zbierając przy okazji drobne od mijających nas tylko na parę chwil nieznajomych, którzy przystanęli aby posłuchać i popatrzeć. Przy okazji oczywiście – mowa o tych drobnych – bo przecież nie dlatego wychodziłoby się aby je zbierać, ale po to aby grać, tworzyć, być i w tej jednej krótkiej chwili pozwolić zapomnieć się bez reszty w tym co się robi…
Piękna idea, która jest idealnym pretekstem do tego aby przestać już marzyć i po raz wtóry przystąpić do patrzenia, słuchania i odpływania w hipnotycznym transie tych ulicznych czarodziei :)
Comments